Forum www.poezjaliryczna.fora.pl Strona Główna www.poezjaliryczna.fora.pl
Portal poezji lirycznej
 
 FAQFAQ   SzukajSzukaj   UżytkownicyUżytkownicy   GrupyGrupy   GalerieGalerie   RejestracjaRejestracja 
 ProfilProfil   Zaloguj się, by sprawdzić wiadomościZaloguj się, by sprawdzić wiadomości   ZalogujZaloguj 

Zwalicz Biała Łapa

 
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum www.poezjaliryczna.fora.pl Strona Główna -> Opowiadania
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
samograjek




Dołączył: 08 Sty 2010
Posty: 31
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 4 razy
Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: London

PostWysłany: Czw 14:55, 14 Sty 2010    Temat postu: Zwalicz Biała Łapa

-Rozum! Gdzie ja podziałem rozum?- Z krzykiem zerwałem się z gawry, budząc wszystkie pasożyty na moim ciele i wewnątrz marnej struktury.
- Nuże ! Ty dawaj abarot!- Spod sklepienia ozwał się Toperius Strachewicz, olbrzymim skrzydłem zasłaniając uszęta.- Tilki ne krikaj w ne swajom barłogie. Ty pałorzył jewo u żara...
-Aha! Nie pamiętam...- Ziewnąłem przeciągle, by potem w lekko zatęchłą wodę z cebrzyka wpakować swój czarny ozór. Pochlipałem trochę, na powrót zwinąłem się w kłębek, a mój tasiemiec w piłeczkę.
-Nie pamiętam, ale przypomnij mi potem...-Jeszcze ziewnąłem i kolejny raz zapadłem w nielichą drzemkę.
Tak by się zdawało, że zdarzenie to nieodległe było w czasie. Ale nie! Sen to ja mam mocny, bo dopiero wylana woda z wiadra na moją mordkę na powrót przywołała mnie do świata. No dobrze... Może bym nie otworzył ślepiów, ale ów płyn silnie podrażniał cebulki włosowe na moim nosie. Tak! Toperius wpierw wyprał siebie, a potem moje onucki. Nie za darmo przecież, zwany byłem Zwalicz Białe Łapy.
Kiedy wielkoskrzydły przyszył mi z powrotem onuce do odnóży, zabrał się za generalne porządki, to oznaczało w jego wykonaniu opróżnienie wiadra na klepisko, tudzież nabranie czystej wody ze źródełka.
Otwartymi oczkami popatrzałem dookoła nosa, sprawdzając stan owłosienia, potem bardziej przed siebie... Dolna szczęka wystawała na tyle, że w pozycji na wznak nie widziałem nic, poza nią. Uniosłem głowę. Cielsko? Jest. Nery? Leżę jeszcze na nich, więc są...
-Jak się masz Topek?- Przeciągnąłem się niespiesznie.
-Topek? Praszu tiebie mnogo razow, Toperius!- Żachnął się. Ja aristokrat, ne kak ty.
- Ty zlizywaczu jeden!- Spojrzałem spode łba.- Ty latająca pijawico! Pamiętaj, że kto wysoko lata, ten bardziej się tłucze przy spadaniu!- Lekko się zaśliniłem z nerwości swojej.
-Izwienij mnie! Wasze Błogarodie!- Toperius najwyraźniej gryznął mojego rozumu.
Ale wybaczalski jestem nawet dla krwiopijców. Łapą go tylko chcący zdzieliłem, że wylądował akurat łepetyną w ceberku.
- Przypomnij mi , gdzie mam mózg?- Zapytałem pojednawczo.
-U żara.- Zabulgotał.
-Aha!- Mlasnąłem.
Ogonem pomacałem dookoła ogniska i znajdując upragniony przedmiot delikatnie sprawdziłem ,czy nie ucierpiał stan jego, od siły ogniska. No może lekko przypalony, ale żadnych oznak poparzeń czwartego stopnia nie ujrzałem.
-Orzesz Gruku!- Wysepleniłem, łapą przekręcając gwint do czaszkowej puszki. Zawsze kiedy czyniłem odwrotnie, jakieś moje włosy dostawały się między łączenie, co potem procentowało bólem głowy i ciągłym łaskotaniem.
Kiedy zacząłem już myśleć, wszystko, jak na złość chyba, wydało się inaczej wyglądające. Wielkoskrzydły niby cały czas patrzał spode łba, pokazując ostatnie dwa kiełki, które mu jeszcze zostały po spotkaniu z cebrzykiem.
Spojrzałem uważniej i kamyczki u jego odnóży teraz przybrały dosyć regularne kształty, lekko zaokrąglonych stożków, podobnych jedne, do drugich, jakby z jednego wzornika pochodziły.
- Cześć Toperiusie!- Uśmiechnąłem się.- Widzę, że jak zawsze nad ranem, tracisz zęby? Powiedz mi, ile razy ci odrastają, bo jak naliczyłem od chwili naszego poznania, to już ponad czterdzieści tysięcy. Ty za każdy razem, kiedy się budzę masz nowe?- Zagadnąłem przyjaciela, aby go trochę ożywić.
- Ja wżdy magu siej czas, tolka eta balitsa.- Zarechotał.- Tolka mienia Ziobro nawala, kak ty gawarisz.
-A orientujesz się, może, ile tym razem spałem? No wiesz, dzień miesiąc, rok?- Zacząłem się zastanawiać.
-Da, da. Ty dołżen padumać, paciemu ty tak dołga spiosz. Tuda dwa tisiacza dziewjatyj god.- Znowu zachichotał.
-Co? Sto osiemdziesiąt lat?- Ogonem zacząłem ubijać glebę.- To być nie może! Znowu się muszę przyzwyczajać do otaczającego mnie świata. Jak mnie teraz ludzie nazwą?
- Kak, kak?- Uchaty zaczął udawać, że się poważnie zastanawia, choć wszystkim wiadomo że: jak latasz, to nie myślisz.- Kak, kak? Wsiegda ciebie bajus ludi. Bies, Czart, tiebie kriczat!
-To już dobrze, że nie belzebub.- Kopnąłem ogon, bo się za czasto pałętał koło lewej nogi.
-Ty znajesz, szto paliaki mnoga razow gawarili : Diabeł?
-Jaki ze mnie diabeł?- Zdziwienie ogarnęło cały mój mózg, za wyjątkiem może części przysmażonej.- Czy ja przypominam diabła?
-Mnie niet, ludi kak żywu, tak gawariat.- Stwierdził psychologicznie.
No rzeczywiście, sam bym się przestraszył.
-Mniejsza z tym. Ty to pewnie coś siorbnąłeś, a mam nieodparte wrażenie, że i mojego rozumku spróbowałeś?- Spojrzałem na Wielkoskrzydłego, a ten, jakby się skurczył, i przybladł. Ale to chyba tylko płomień ogniska lekko przygasł w tym momencie.- A mnie, Ciągnąłem dalej.- dziury się porobiły w kapocie, bo ją żołądek spróbował. Mam ja cosik?
- Niet. Ja nieczewo nie kuszał, a i tiebie nie stałos.- Toperius minę miał taką, jakby ujrzał świeżego opryszka przed wyssaniem.
-No to idę po jakieś żarełko, a i tobie jakiegoś szczura ułapię.- Stwierdziłem.
-Braci nie nada. Możet by popa?- Rozmarzył się tamten.
Znowu uczułem mrowienie na głowie, sięgnąłem więc łapą i macam ja, czy aby się jakiś włos nie wkręcił, ale to tylko wskoczyły pchły, myśląc, że je na gapę do świata zabiorę... A niech to! Mogą się ze mną zabrać.
-A pamiętasz może, gdzie się wrota znajdują?- Zapytałem jeszcze.- Chyba jednak się trochę pamięć zesmażyła.
- Ti idij bystra nazat, wrota za taboj.- Toperius najwyraźniej lepiej się znał na orientacji w terenie, niż na żartach.
Rozwarłem wrota na oścież i stanąłem jak wryty. Tam, gdzie zawsze po ich otwarciu witał mnie rześki wiaterek i trawka akuratna do podlewania, tym razem zastał mnie widok raczej ponury. Nie jestem wybredny, ale to, co tam było, nawet mną telepnęło, że aż ogon podskoczył... Kamienna ściana! No może nie zupełnie, bo przypominała coś twardszego, niż tylko glinę oklejoną na wierzbowych witkach, ale nie znany mi inny kamień, ale fakt, faktem, nie widziałem nic poza nią.
-Co do diaska?- Mlasnąłem.- Czy wiesz, co to jest?- Zapytałem wielkoskrzydłego.
-Eto? Eto, szto bulgotało szest miesiaczy nazat.- Toperius zastrzygł uszami.- Ja słuszał i dumał. I dumał szto eta. A patom krasiwaja tisza.
-Cisza, cisza. Bo nas tu czymś lepszym od gliny zapakowali i to akurat, gdy chciałem się przejść i zintegrować...- Powiedziałem, rozmyślając, czy ja kiedyś nie miałem zapasowego wyjścia? A świtało mi, że kiedyś przecież przed inkwizycją umykać musiałem. Tylko gdzie ono było...
- Toperiusie, a gdzie ja mam zapasowe?- Zapytałem w nadziei, że on ma lepszą pamięć od mojej.
- A! Najdziosz w wadu.- Uchaty na szczęście pamiętał.
Jak ja nie cierpię się kąpać, pomyślałem wskakując do lodowatej wody. Zaczerpnąłem haust powietrza i zanurkowałem. Tak, korytarz był na szczęście nie za długi i po jakichś stu metrach, zobaczyłem w górze przebłyski słoneczne rozbijające się o powierzchnię wody, tworzące abstrakcyjne wzorki...
Tak, ale jak się wynurzę na przykład na oczach setki wieśniaków pojących konie, to będzie chryja! Mniejsza o chłopów, ale kobyłek szkoda. Popłynąłem więc pod powierzchnią do brzegu i powoli wynurzyłem łeb w trzcinach rosnących tu na szczęście w niewielkiej ilości...
Teraz jeszcze większy szok mnie ogarnął, kiedy spostrzegłem, że moje schronienie, dawniej będące sporych rozmiarów jeziorem, teraz ledwo sadzawką było, a poza nią był ten dziwny kamień, który mi tak drzwi zastawił. Ha! Wziąłem się więc na cierpliwość i postanowiłem poczekać w tych krzaczkach do zmroku. Niedługo bynajmniej. Ale jakiś deszczyk uciążliwy spokoju mnie nie dawał. Złośliwy taki kapał tylko tam, gdzie sadzawka, kmiotków i niewiast suchymi zostawiając. Ale przecierpiałem go dzielnie, bo i dziwów wszelakich wiele ujrzałem.
-Jak powiem Wielkoskrzydłemu, że nie tylko on i ptaki teraz po niebie latają, ale i wozy drabiniaste, to mi nie uwierzy.- Szeptałem pod nosem.- A i niewiasty już takie biedne, że w samych koszulach chadzają... A panowie? Hm? Który to pan, a który chłop?
Jeszcze tak myślałem może jakiś czas, rozglądając się na owe dziwactwa, co to je potem Toperiusowi opowiem, ale, że zmierzch nie nadchodził, tak jak się zapowiadał, trudno mi było wysiedzieć...
-A niechże mnie podrapią widłami.- Pomyślałem i postanowiłem wyjść zanim woda do końca przesiąknie, przez nadwątloną zębem czasu skórę moją... Na co czekać? Ano na nic, więc hyc, jednym susem przesadziłem niewielki murek z owego dziwnego kamienia i stanąłem na wreszcie twardym gruncie...

-Mamo , mamo! Ten to już się ubrał na maskaradę, a ja jeszcze nie mam nawet stroju...- Krzyczał na całe swoje gardziołko jakiś pędrak. Jego nadobna rodzicielka popatrzała to na niego, to na mnie i zrobiła gest taki, jak szlachcianki z ostatniego mego wybudzenia, to znaczy mówiący: "Phi! Widziałam lepszych cudaków"
Dziwne! Zawsze, jak pamiętam , budziłem strach i ogólną panikę, a tu już drugi raz przydarza mnie się całkowita ignorancja...
Żeby chociaż jakiś pisk, jakieś krzyki trwogi? A tu nic!
Podchodzę więc do owej niewiasty i zapytowuję:
-Wybaczcie dobra kobieto, a nie boicie się mnie?
-A czego tu się bać? Jak na Frankensteina, to kiepski dobór reszty stroju, A gdybyś chciał udawać kogoś innego, to się lepiej postaraj, bo na turnieju straszydeł nie masz szans.
-To są tu inne stworzenia straszniejsze i bardziej wygłodniałe ode mnie?- Zapytałem jeszcze raz, bo podejrzewałem, że namnożyło się więcej strzyg i upiorów od ostatnich latek...
-Nie ty jedyny wziąłeś strój z wypożyczalni, ale jak popracujesz nad nim, to może jakieś szanse będziesz miał... A jak nie wiesz, gdzie tu jest McDonald , to tam za rogiem.-Dodała uśmiechając się i odeszła ciągnąc za sobą małego, który już zdążył obejść mnie dookoła ze trzy razy i przypatrzeć się mojemu ogonowi...
-Mama! On pomieszał stroje, bo sobie ogon doszył.- Jeszcze usłyszałem smyka, nim odeszli.
-Dziwne! Naprawdę dziwne, toż to Topek zdziwi się niezmierniasto... Chyba pójdę pierwej po niego, a potem odwiedzimy tego Donalda. Może jakieś mięsiwo ma? Tylko jak się Wielkoskrzydły pod wodę schowa, dyć nurkować nie potrafi?.. -Tak myśląc, na powrót zanurkowałem do sadzawki.
Czy mnie się zdawało, czy podwodny korytarz byłże teraz krótszy o połowę? A niech to, i tak skóra się pomarszczyła we wszelakich zakamarkach swoich, kiedy na nią patrzałem ociekającą jeszcze.
A przez ten czas Toperius obsmalił na wolnym ogniu moje ulubione, bo ostatnie krzesełko... No niby cieplej było, ale to nie wpłynęło na moją decyzję o ratowaniu ukochanego mebelka.
Z wielkim krzykiem , łapiąc pijawę za odnóża, grzmotnąłem jego łepetyną w poręcz. Ale płomienie chyba więcej już liznęły , niż się spodziewałem, bo grat, miast wylecieć z ognia do wody, po prostu wziął się i połamał na szczapy smolne.
- Że mnie szkoda go będzie!- Smutno zaskomlałem patrząc, jak płomienie połykały kolejne drzazgi.
- Aha.- Kwiknął Toperius.
- Że to się tak połamał.-Skomlałem dalej.
- Aha.- Kwiknął Zlizywacz.
- Że to może i lepiej, że spalił się, bo i ciepła więcej i kiepskiej budowy tynże zydel.- Skomlałem dalej.
-Aha!- Topek spojrzał spode łba na mnie, a w jego oczach czy to iskry, czy błędne ogniki, gdyby puszczone na wolność, świat by spaliły.- Tiebie , sztoby ty poznakomił sia sa swaju rabotu, Pierywje mnie pastupać? Nienada! Ty charoszyj gieroj, to paciemu mnie tolka bijosz? Ty chociesz skazać? Bistra, skażyj. A tak, mnienia gaława balitsa...
-Czymś musiałem szturchnąć.-Zacząłem się tłumaczyć.- A ty wszystko długie i twarde już spaliłeś.
-Mienia Toperius, niet rczymś...- Wielkoskrzydły sprawdzał, wielkość guza.
-Aleś ty obrażalski, ostatnio.- Żachnąłem się.- A ja cię chcę do świata zabrać. I widzisz, jaki ty jesteś? Ja chcę dobrze, a ty wszystko źle, ja dobrze, ty źle, ja dobrze, ty źle, ja źle ty dobrze, ja głupieję , ty się starasz...- Skończyłem swoją myśl, zastanawiając się, co powiedziałem.
-Ja wżdy dumał, kak u mnie racja, tolka ty sam jejo nie słuszajesz. Padumaj patom.- Topkowi uszy zaszeleściły na wieść o wyjściu na zewnątrz i to jeszcze dzisiejszego czasu.
-Wyobraźże sobie, że tam już nikt się mnie nie boi. Nawet nie piszczy... A jedna dziewoja nadobna stwierdziła, że takich więcej grasuje. A i ciebie zaskoczę, że nie ty sam tam latać będziesz, bo porobili jakieś maszynerie, które to tylko świstają w uszach i szybsze są od ciebie.- Zacząłem mu relacjonować odkrycia.
-A popa ty wżdy nie uwidzieł?- Zasmucił się futrzak.- Kak ja chocieł tolka adin raz pakuszać adnowo...
-Jest tam jakiś gospodarz, co wszystkich karmi, ale może to oberża, nie zapytałem kobity.-Podrapałem się po nosie, na którym do tego czasu już kolejne włosy się wysuszyły , na wspomnienie porannej pobudki Toperiusa.
-Kak ti dumasz , sto rubliej w załocie , możet być?- Zapytał tenże.
-Musi, a jak nie, to znowu czeladź zeżrę...- Podsumowałem.
-Ja dumał tolka, kak ja po wadu pajdu?- Wiolkoskrzydły trochę się cofnął widząc, że nurzam łapę w źródełku.
-A tak, zapomniałem o twojej dolegliwości... Ale ta woda nie jest już poświęcona, bo z tamtej sadzawki to już kałuża otoczona tym dziwnym kamienie została.
-Da,da. Tolka mnienia w uszy najdziot.- Chlipał skrzydlaty.
-No to i na to mam sposób.- Powiedziałem , ogonem szukając wór ze skóry , który onegdaj do wody noszenia właśnie służył. Na szczęście ogon niekiedy sam myślał , beze mnie, to nie musiałem mu nawet tłumaczyć, o co mi chodzi, sam go odnalazł, pod moją starą derką i cichcem podał.
-Ciewo?- Zdążył jeszcze zapytać Uchaty, z lekka podnosząc łepek, kiedy go zapakowałem i szczelnie zawinąłem rzemiennym troczkiem, coby wody nie nabrał.

Kolejny raz przepłukałem futerko. Źródełko było zimniejsze tym razem, czy mi się skóra rozmiękła. Za to szybciej pokonałem kipiel i wyskoczyłem ma ów kamienny murek... Tam siadłszy , rozsupłałem wór. Ze środka słychać było tylko nagle pochłaniane powietrze, podobne do wiru trąby powietrznej.
-Zwalicz! Ti mienia chocieł ubić?- Usłyszałem gdzieś z głębi.
-Nie, ale ocaliłem ci uszy, a na świat sam sobie popatrzysz.- Żachnąłem się.- To ja go do świata ciągnę, transport załatwiam na gapę na własnym grzbiecie, a ten tu jeszcze marudzi.
-Ej wy tam! Do was mówię!- Coś zawołało na mnie z tyłu. Odchylam ja łeb, a tam tyż pokraka jakowaś, ale chudsza ode mnie i mniejszego wzrostu, może jakiś niewyrodek. W tym czasie Toperius wychylił skrzydła z wora przeciągając się w najlepsze.
-Cię słucham, co masz do rzeknięcia?- Zapytałem, jak mnie uczono ładnie.
-Z jakiej wypożyczalni macie te szmatki, bo kolory trochę nie modne w tym sezonie?- Zapytała tamta pokraka.
-Ja dumaju, szto on nie bajus tiebie.- Szepnął Uszaty.
-Tak samo myślę, ale dobrze, bo powie nam parę rad.- Odrzekłem tymże samym tonem , a do pokurcza zakrzyknąłem.- Słyszałem, że zjeść tu można niedaleko, a i zabawa się przednia szykuje, prawda to?
-A prawda. Ale jak widzę to już wiecie o zabawie, a o jedzeniu? Wiem o Maca wam chodzi?- Tamten podszedł bliżej. Rzeczywiście był raczej pachołkiem potworkiem, niźli inną Strzygą.
-Zali dokładnie prawisz, niejaki Donald ma tu własny wyszynk.-Skwitowałem.
-Ty się tak nie przejmuj rolą, bo i tak strój schromoliłeś...- Zaczął się chłystek naśmiewać.- McDonalds tam za rogiem, a turniej Halloween na końcu tej ulicy. Ale głowę wziąłeś nie z tej półki , a ogon to chyba ze Startreka. To ten cichy lepiej się już przebrał. Chociaż ma czystsze ubranie.- Zaśmiał się jeszcze i bez słowa pożegnania pobiegł tam , gdzie powiadał owa maskarada być miała.
-Nu smatriej... Paszoł.- Toperiusz najwyraźniej był mile połechtany, za ocenę swojego wyglądu.- Dawaj najdziom tewo Donalda. Możet najdu popa.
No! Prawdę żekli. Niecałe sto machnięć skrzydłem Gacatego, który , jak dreptał za mną, to nie wiedzieć czego, zacierał ślady, a naszym gałkom ukazał się widok cudaczny. Ani to strzechy nie miało, jak tylko ten dziwny kamień, jeden z drugim.
Toperius podszedł do owej ściany, polizał, spróbował zębem, siarczyście plunął.
-Eta metal. Apiać zuby rastut! Tfu!- Popatrzał, jak dwa śnieżnobiałe kiełki potoczyły się pod ścianę.
-Ty lataczu jeden, a kto ci kazał to gryść?- Poklepałem jego chudopachole plecki.
-Ja dumał, pasmatri , kak banan?!- Wlepił we mnie te swoje wielkie, lekko wypukłe oczka i zrobił minę bardziej podobną do małej dziewczynki, której się zabrało jabłko.
-Ale żer tu dają w środku, a nie na ścianie.- Zarechotałem.- W ostatniej oberży, co ją ogołociłeś z gospodarza, też piłeś pod strzechą.
-A! Wdowa po jewom prasiłas, patamu... Ja jewo nie chocieł, najdieł spiryt, niet krwie... Wielkoskrzydły zaczął się tłumaczyć, tuląc uszka, jakbym miał go zrugać.
-No to ty dobry byłeś, wypiłeś i opiłeś za darmola, a teraz mnie się tłumaczysz?- Wyszczerzyłem się w wesolutkim uśmiechu.
-Mnie to na łapę, się wtedy obżarłem i bez złamanego szeląga.
Zajrzałem za furtę, z jakiegoś takowego, dziwnego drzewa, co to go już Topek popróbował, do środka. Odrzwia to jakieś dziwaczne samo było, bo uciekało na boki, gdy tylko pyszczydło przybliżałem, ale niech tam.
-Zobaczymy, czym nas uraczą.- Mlasnąłem, klepiąc Topka, aby się wcisnął przede mną, ale on jak zwykle, nie wiedzieć czemu od razu zabrał się do próbowania klepiska.
Szybko się zerwał jednak, popatrzał dookoła, zastrzygł uszami.
-Astarożna. Mnienia tolka bijus.- Toperius już lazł koślawo w stronę szynku.
- Dzień dobry, czym mogę służyć?- Zapytała jedna z wielu niewiast, kręcących się z drugiej strony.
-Jadła i jakiegoś napitku. Może grzańca? A dla tego jegomościa coś krwistego.- Odrzekłem, skoro wypadało.
-A coś konkretniej, bo mamy duży wybór dań gotowych.- Jejmościana, chyba nie znała mowy?
-Cokolwiek ma być, byle wiele i tyż mokro.- Skwitowałem, chyba wystarczająco.
-A Popa jakiewo, najdietie dla mienia?- Uchaty spojrzał z błaganiem w oczkach.
-Te! Toperius! Ty ścichnij co nieco, bo tu, jak dumam cyrylicą nie kumają.- Szepnąłem koledze.
-Płacą panowie kartą, czy gotówką?- Zapytało jeszcze dziewcze, w między czasie prowadząc nas do stolika w rogu sali.
-Monetami jeno, nie wiem, drogo tu u was?- Wyjąłem z sakiewki złotą monetę i wręczyłem niewiaście.
Ogon mój, jak tylko sięgłem do złota, chyba przypomniał sobie, że też lubi szperać, bo od razu zaczął pełzać mi po nogawicy w stronę mieszka. Dobrze, że go zawczasu obcasem przydepnąłem, bo byłby mi z chęcią zwędził.
Kobita na widok złotej Rublówki, zakrztusiła się chyba, bo biegiem mignęła na powrót, za wyszynk. Jak owoż, już po chwili podszedł stamtąd do nas jakisik człeczyna z pyszczydłem całym chyba w jakieś wysypce, pomnę takową, co ją kiedyś czarną ospą wołali. A może lekko schorowany, bo czerwony, jako Toperkowa krwica.
-Najmocniej panów przepraszam, ale...- Zaczął, lekko się jąkając.- Ale to, po pierwsze jest bardzo, ale to bardzo cenna rzecz. Bezcenna, że to powiem, a po drugie, w tym lokalu obowiązuje płatność tylko gotówką, albo kartą. Czy nie posiadają panowie pieniędzy?- Patrzał na mnie, jakbym miał go zaraz, zamiast rożna spałaszować.
-A toć nie pieniądz?- Się spytałem.- Jak mało, jeszcze wiele tego u mnie w mieszku!- Potrząsłem sakiewką, na dowód, żem nie łgarz.
-To wystarczy, aż nadmiar. Ale pozwoli pan, że jeszcze zapytam, bo taki mam obowiązek, czy jest to pańską własnością, i czy życzy pan sobie wycenę i przelew na konto?
Czyżby człeczyna, cały czas mówił o tej jednej, małej monecie?- pomyślałem, ale odparłem, zgodnie ze stanem mej wiedzy.
-Tego konta, toć nie posiadam, bo i nie wiem, co za jedno, ale rozmieńcie mnie to, dobry człowieku, coby mnie i kompanowi mojemu w brzuchach grać przestało! A co głodni jesteśmy to nie miara, a jeszcze i na ten cały Halloween-turniej zdążyć chcemy.
A to ponoć niedługo ma być, prawda to?
-Tak, ale zdążycie panowie na pewno, a i sam pójdę szybko panom to zamienić na pieniądze, chyba, że jeszcze chce pan wymienić większą sumę?- Ten człeczyna, najwyraźniej zająkiwał się.
- To mnie powiedzcie, dobry człeku, wiela to wedle was jest zatem warte?- Zapytałem, bo mnie ciekawiło, czemu że tak się gorączkował, za jedną monetą, skoro, miałem ich po stokroć więcej.
- Pan wybaczy, ale jestem tylko numizmatykiem, amatorem, ale jeżeli jest to oryginał, to jest pan na prawdę w tej chwili bogatym człowiekiem. To jest warte fortunę.
- Nie bajdolcie mnie farmazonów.- Skwitowałem.- Ino się spieszcie z tą rozmianą. Ale dam jeszcze jakieś.- Spojrzałem na Gacatego, a ten szybko zastrzygł parokroć uszami, dając znak, o ilu mogłem mówić monetach.-Trzydziści dziewięć monet, to i te mnie pomieniajcie.
Ogon w tym czasie takowy się smutny zrobił, okręcił się do okoła nogawicy i jął wyrywać po kłaczku ze mojej łydki.
-Popa jakowoś najdziecie?- Topek, chyba naprawdę zgłodniał, skoro już jawnie się dopominał o strawę. Że nawet nie zdżaźniłem się na niego, czując prawie, jego poskręcane kiszki.
-Macie wy wątrobę jakowąś, najlepiej na surowo, bo przyjaciel naprawdę już głodny trochę, a my tu o marnym grosiwie rzeczemy?- Spytałem więc, aby zakończyć gadaninę a wyżerkę zacząć!
-Dla panów dziś każde zamówienie! Za moment kelnerka poda. A pan, coś specjalnego sobie życzy?
-Ja chcę tylko dużo i wiela popitki, ale szybko, bo od dawna głodnym, że i surowizną nie pogardzę. Rzekłem z lekką groźbą w głosie, bo mnie irytować począł, jegomość.
-Natychmiast!- I dobrze, że pojął.
Mnie szczęściem wielkiem obsługa się przypodobała, bo i dziewka rezolutna takowa, w mig mięsiwa przyniosła w ... talarkach.
-Za czym to?- Pytam ja, ją.
-Kotlety z hamburgerów, a zaraz surówki podam i frytki. Pomyślałam, że będzie panu samo mięso bardziej odpowiadało, niż w bułce.- Zarumieniła się dziewoja.
-A toć dobrze umyśliłaś, dobrze. Toć ja nie Morgrabia, cobym zęby w pieczywie suszył.- Oblizałem jęzorem wąsiska i co na tależu w cztery kęsy mlasnąwszy poprosiłem jeszcze.
Toperius w międzyczasie też wbiwszy się ząbkami w owe burgery, zaskomlił cicho, łypiąc przy tym na boki:
-Chudu takoj. Malenkij.
-Za chwilę na pana życzenie, koleżanka z pobliskiego mięsnego świeżynkę przyniesie. Dziewczę umilnie się uśmiechnęło, zatrzepotało rzęsami i pobiegło po kolejną tacę z ownymi talarami, co je bardziej do podeszwy zrównać mogłem. No to sobie szamnołem.
Gacaty tak się dossał do krowiej wątroby, że ta w niecały pacierz, sucha się stała na wiór. Małże on ten zasys, oj miał.
Kiedy spałaszował już wszystko świsnął wesolutko i jął rozglądać się bokami strzygąc uszami na prawo i wewte. Wtem szturchnął mnie skrzydłem łepkiem wskazując odrzwia.
Stał tam jegomość tak pokracznej figury, jakby go cosik trupło. Długi, szary surducik, twarz z nie określnymi rysami. Jeno, kiedy rozejrzał się dookoła, zza pazuchy wyjął kijec na podobieństwo do flinty, a co się ową okazało i wypalił w powałę.
-No dobra padalce! Rąsie do góry i kasa na stoliczki. Bez numerów, bo bez kawy, to palce mi się trzęsą.- Człeczyna miał jakiś schrypnięty ten głosik, że mnie się go nawet szkoda zrobiło.
Podeszłem do tegoż i zapytowuję:
-A nie boicie się, waszmościu, że ta flinta i wam krzywdę zrobić może? Bo tak se dumam, że nie wypada tak nią wymachiwać.
-Z takim strojem i taką gadką, to ty pierwszy bać się powinieneś!- Warknął.- Tak na przykład dla innych, to ciebie pierwszego skasuję, jak nie wyskoczysz z portfela.
Po tych słowach, nie to, żebym się strachał takowego chłystka, ale uczyniłem krok w tył, gdy poczułem lekkie szczypnięcie w łydkę. To mój ogon dał znać, cobym o nim w tak figlarnej zabawie nie zapomniał. Naprężyłem łydkę, że nie zapomniałem a i w chwilę po tym usłyszałem cichutkie bulgotanie skrzylacza.
-Nie mnie się naprzykrzać wypada, ąle tu widzisz, panocku, są i niewiasty z berbeciami, a tych to nawet bajkami już straszyć nie uchodzi.- Próbowałem jeszcze przemówić do jegomościa, gdy ten bez ceregieli przyłożył koniec tej swojej nieszczęsnej pukawki do mojego brzuszyska.
-Spieprzaj dziadu! Tyś się jeszcze ołowicy nie nabawił?- Człeczyna warknął na ile mu pozwalała chrypka.- No! Pokaż wszystkim, gdzie się trzyma rączki, kiedy cię proszą?!
Gdybym się na tym znał, tobym określił jego słowa, jako kpinę, ale może mnie się rzeczywiście jakiś kłaczek o móżdżek załaskotał, kiedy to czachę nakręcałem. Ważne, że zdążyłem jeszcze zachichotać:
-A rączki mam tutaj!
Na taką okazję czekał zwinięty do tej pory ogon. Futrzasty wyskoczył spod nogawicy i oplątał się wokół kostek nieszczęśnika. Szarpnął mocniej, aż tamten stracił równowagę i rymsnął jak długi na klepisko. Tu też dopadł go Gacaty, który bezszelestnie, acz z wielką szybkością owinął skrzydłami biedulę. Chwilę go tak otulał a potem westchnąwszy i mlasnąwszy lekko zlazł z obwiesia, co ten i tak nie spamiętał. Może po spotkaniu z Toperiusem mu z lekka krewkości ubyło?
-Ot zlizywacz, - Uśmiechłem się w myślach patrząc na skrzydlatego towarzysza.- Krew wyssie, a dziurki nie zrobi...
-Tak toćna, Zwalicz. On charoszyj kak eta wontroba. Ja jeścio mu krwie ostawił, bo uże ja łutsze wsiech nie magu.- Gacaty wymownym gestem wskazał na swoje brzusio, co bardziej teraz do kuli armatniej podobne w swej krągłości było.
-I widzisz? Obyło się bez popa!-Zdążyłem jeszcze szepnąć, gdy teraz dopiero ludziska pojeli, że już dawno po kłopocie i jęli głośno klaskać i wiwatować.
-Spakojna, spakojna. Jeścio krwie astałos. Kto chociet, ten możet.- Toperek nie zakumał, czemu mu taki poklask zgotowano.
-Panowie nas wreszcie uratowali.- To z tyłu usłyszałem od gościa po wysypce.- Ten pasorzyt co tydzień przychodził i nawet policja się go bała.
-Phi! Toć to mizerota taki.- Skrzywiłem się.- Dyć mu tylko manto spuścić, to inaczej gada.
-Ale tylko pan był tak opanowany aby stać mu na przeciw, aż kolega go z zaskoczenia unieszkodliwił.- Szynkarz promieniał.- Już mam pana sprawy pozałatwiane i tylko podpis jest jeszcze potrzebny. A posiłek macie na koszt firmy.
-Da! Kak ja uże nie magu...- Zaskomlał Topek.

-No tak.- Pomyślałem ja se. -Wyżerka dziwna, lecz nie do pogardzenia. Karczmarzyła namolny, lecz że jeszcze nie zjadliwy, za to dziewki niezgorsze, co to chyżo śmigają. Nawet cyć ja kości rozprostował, a bardziej mój ogon. Dyć on nigdy i tak nic sensownego nie poczynał, jak machał, to się wreszcie zdał na co. Topek obżarty nie na żarty, zatem pora nam się udać na dalsze zwiedzanie grodu z braniem udziału w turnieju począwszy.
-Że tak dumam Gacaty , mój druhu, że ten cały turniej, to jakowaś zabawa.
-Kak dumasz? Możet być mnoga tiebia padobnych?- Toperius zastrzygł uszami, myśląc chyba, że tak szybko, to mu ząbki odrastywać nie będą.
-Właśnie odwrotnie. Bo jak przypomnisz sobie karnawały, to wielu tylko przebierańców biegało. Jak mu kapotę strząsnąć, to takowoż zwykły jejmość bywał.- Dawno nie odczuwałem włosia pod czaszką, znaczy nawet już nie łaskotało.
Tak gaworząc sobie doszliśmy wreszcie do wielkiego gmaszyska, którego nawet Piotr, czy Wilhelm by się nie powstydził. Głów tam co nie miara było. I ognisk, i wrzasków, co to je muzyką wołali, i pełno dyni wielkich, że aż uwierzyć nie można, że prawdziwe. A każda dynia lubo uśmiech koślawy powycinany miała i światło kaganka w środku. Skrzydlacz tak się na to zapatrzył, że nawet począł machać łapiszczami próbując wzbić się w górę. Zapomniał jednak, że opiwszy się wątrobą i gostkiem w oberży nabrał więcej ciała, niżby unieść zdołał, za czym rymsnął z wysokości moich ślepi, w czem mu nieco dopomogłem.
-Zapomniałeś , że latać ci nie wypada, jeno tylko po zmroku?- Zapytałem cichcem Topka, kiedy ten kolejny raz ząbki zbierał.
-Niet. Tolka mnienia tak chciałoś mnoga posmatrić . Kak idu, nie wiżu wsiewo.- Gacaty nawet nie zerknął w moją stronę.- Kak charaszo, szto ty wsiech pamniesz, mienia chronisz, tolka siej czas mienia zuby balitsa.- Tak tylko. Sam wiesz, że nie zawsze panuję nad łapiszczami i się one rwą do przodu.- Rzeknąłem pojednawczo.

W środku budowli, w wielkiej sali parę niewiast witało wszystkich nowoprzybyłych i przypinało do derek i kapot jakoweś kartki z cyframi. Skoro wszystkim, to i ja klatę do przodu wysunąłem , coby na połie płaszcza mnie znak takowy uczyniły, za to Uchaty aż syknął przeciągle, kiedy mu przez błonę skrzydła igłę dziewcze wkuwało.
-Astarożna, bo i mnie najdiot, szto ja kujnąć magu.-popatrzał po bladym od pomady licu dziewczyny. Ta zdziwiona żachnęła się.
- Toż to tylko twój strój strojnisiu, tak się nie wczuwaj, bo się okaże, że i jutro do roboty w nim pójdziesz?- Zachichotała.-
-Da ja siej czas charzu. On kak maja wtraja natura.- Pierwszy raz słyszałem, jak Gacaty z niewiastami gada, zanim ich nie spróbuje. I to nawet żartowniś w nim się obudził?
-Toperiusie! To dziewcze nie wie, że ty wiecznie w skrzydła odziany, i pewnikiem nawet nie zwróciła uwagi, jaka droga to materia twemu ciału?- Zapytałem, wtryniając się do rozmowy, coby Zlizywacz nie chciał za szybko jeszcze jednej krwi popróbować.
-Da. Kanieszno.- Topek zachichotał, mrugając ślepkami, że pojął moje intencyje.
Gdyśmy się oddalili już na kroczków jego parę, ten wdrapał się mnie po ramieniu i rzeknął do uszyska.
-Tak toćna. Kak ty dumał. Tu sa wsiech tolka my niet kak przebierańce. My adni, szto nie magus pomieniac garderoby.- Zasysnął skrzydlacz- latawica, co w jego mniemaniu śmiech oznaczało.
-Ty się lepiej obawiaj, cobyś mnie się nie pogubił w tym harmidrze. Tyla tu cudaków, że i ja się czuję swojsko.- Zarechotałem, ale to u mnie jednak śmiechcicy nie przypominało.
Nagle z wielkich pudeł , co to je troczyli pod powałą ozwał się miast skrzeków, głos niewieści, oznajmiający, że czas bal zacząć i szukać króla i królową. Toć po sali będą krążyć sędziowie i dawać żapalone świece. Kto takie dwie otrzyma, ten przybliża się do podium. Zali co to jest to podium, tego juże nie rzeknęła.
Dyć my się natańcowali, a opili takowego napoju, po którym nogi lepiej śmigają. Nie był to miód przedni, ale i nie grzaniec. Jeno kiedy Strachewicz, popróbował, z razu cofnął się, jakby mu kto czonykiem nos zaprawił. Po kolejnej jednak porcji tegoż trunku nalanej z wielkiej misy, i on począł potupywać z gicki na gickę.
Cały czas starając się nikogo nie podeptać, przypominałem sobie, jako z francuskimi szlachcicami menueta podrygiwałem, zanim zresztą ich powywiewało. Ale może to ogon tyż wtedy harcować począł, nie pomnę. Ze słowackim zbójnikami, to nawet polkę kidykś ćwiczyłem, to i ten krok mnie się nie mylał, ale jakie ślepia wybałuszyłem, kiedy to Toperius wdzięcznie przytupując na swych przeca pokracznych nożynkach, trzymał już pazurkami dwie świece.
-Nu kak? Nie smatriej, ja nie chacieł, mnienia sami dawali.
-A czy ja mam pytania?- Zapytałem.- Ty mnie lepiej powiedz, jak cie się to udało?- Zaskrzypiałem ze śmiechu, aż się ogon strachnął i spod nogawicy wysunął, myśląc chyba, że to o nim.
-Ty pomniał, szto ja aristokrat? U mienia mnoga liet tamu nazat, balszoje bale. Ja sam nachodziłsja w niejednom pałacie, to ja pałucził, kak tancewać.- Topek chyba lubiał się chwalić swoimi praszczurami.
- No i jeszcze się okaże, że masz zaraz odnaleźć to całe podium. A jak ty, taki niepozorny się tam przeciśniesz?- Zapytałem, bo sam nie wiedząc czemu, szybciej pomyślołech o rejterowaniu, niż o dalszej zabawie, w której nie ja prowadziłem.
-Ja toże dumał. I mnienia naszłoś, szto Ti maguś mnienia machnuńc, kak armatniom kulie.
W tym momencie jakiś straszak z głową podobną do zielonej masy z czułkami pociągnął mnie za rękaw i krzyknął piskliwie:
-Podium jest tam, na lewo i macie iść tam już obaj.
-Jak to obaj? Przecież ja nie dostałem żadnego kaganka?- Srodze się zdziwiłem.
-Jak to nie? A co trzymasz w ręce?
Popatrzałem ja ukradkiem na jedną zapiszczę, potem na drugą i nic.- Ale cosik mnię tknęło i zerkłem jeszcze na ogon. Ten zaś pomachiwał dwoma świecami w takt tego burczenia dochodzącego spode powały.
-Ożesz Gruku!- Wymksnęło mi się.- Tegom się nie spodziewał po tobie!
-Topek! Idziemy!- Zakomenderowałem.- Czas na rejteradę!
-Nie pajdu, ty toże nie. Nie nada!- Gacaty najwyraźniej wszczął bunt.
Ale niech mu będzie, przecież i jemu się należy cosik tam od żywota.
Dobra nasza, to zatem do przodu. Arystokraci mają pierwszeństwo!- Majtnąłem znienacka Uszatym, że poszybował prosto w stronę wskazaną przez młodocianego strzygę. Nawet niezgorzej wylądował nie gasząc żadnej ze świec, a jedynie kolejny raz tracąc szpilki przednie. Ale sam przecież tego chciał.
Sam z racji swej postury , raczej większych problemów tyż nie napotkawszy znalazłem się na podwyższeniu.

-Teraz każdy z wybrańców, prezentując nam swój strój, przedstawi jeszcze jakiś program. Wierszem , prozą, może taniec. To od tego, co pokażecie zależy głos publiczności i obranie na króla i królową balu!- Krzyczała kulkopodobna dziewoja trzymając w pulchnych , jak bochny pszeniczne paluszkach coś, co roznosiło jej głos do tych dziwnych skrzyń.
Pierwsza występowała jakaś niewiasta, od której śpiewu, ogon zawinął się wokół nogawki i począł ją szarpać w rozpaczy. Toperius też miał minę bladego, gdyby nie to, że zawsze tak wyglądał. Potem, szczęściem moim i pozostałych było lepiej, a nawet jedna dziewoja tak wdzięcznie podrygiwała na tymże podium, że aż miło było zerkać.
Czas na nas nastał. Przeto jako pierwszy Strachewicz małże pokazać swoje zdolności.
-Cuże on tam potrafi?- Mruknąłem pod nosem, kiedy ten pierwej stanąwszy na jednym pazurku i rozpostarłszy skrzydła , takiego pirueta wywinął, że aż mała trąba powietrzna powstała. Już po chwili i jego uniosło do góry. Tamże kilkakrotnie śmignął wokół swojej osi i łagodnie osiadł na powrót.
-Dyć cia nie mogę!- Skrzeczałem w myślach.- A to wietrzyciel jeden. Wżdy ja wiedziałem, że go z wiatrem nawet nie dogoni, ale, że aż tak?
Nadeszła i moja pora. Przecz zawsze tańcowałem, a śpiewem to raczyć nikogo nie powinienem, zatem i mnie przyszło w udziale tańcowanie ulubionej polki.
Bum!
Czy to ja ostatnio nie ćwiczyłem, czy przybyło mi na wadze po posiłeczku w oberży, a może i dechy tegoż całego podium nadwyrężone wiekiem były. Nie pomnę! Jak wielkich rozmiarów chyba jestem, przekonałem się po dziurze , nad swoją głową. Kiedym się z niej wykaraskał, tylko śmiech wielki słyszałem i brawa, że żywotem pogrzeszyłem , zdrów i cały wylazująć.
-Nie było tak źle?!- Mlasnąłem.
Toperius już stał przy moim boku i patrzał, czy aby całym i czy w razie, gdyby nie, co uszczknąć da rady.
-Ti bidnyj takoj, szto stałoś? Tibie nada doktora?- Zastrzygł uszkami, a ja miałem naprawdę odczucie , że się o mnie martwił.
-Nie przyjacielu. Tylko chyba nie nadaję się na takie harce! Za to, to ty masz dziś swój dzionek, nawet chyba teraz.
Właśnie krągła niewiasta podchodziła do skrzydlacza z czymsik na kształt korony, co to podobą księciu jakiemuś, kiedyś tam zwędziłem.
- Mamy, zatem naszego króla balu, mamy i królową! Czas na odsłonięcie twarzy zwycięzców i wspólny taniec.
Aż zachichotałem po tych słowach z wrażenia.
Gacaty najwyraźniej przerażony obrzynaniem ze skóry, trząść się począł, jak osika i już dukać poczynał:
-Mnie nie nada, eta maja.
Tu jednak przybyłem mu z odsieczą i czym prędzej rzeknąłem na gardzioł swój potężny.
-Zali moja to wina, co on taki blady, bo i farba za mocna i przerażony, widzicie?! Jeno ząbów jego się nie lękajcie, bo zawsze nosi ich więcej, a i te gubi...- Tu lekko przestępując w stronę obmawianego niepostrzeżenie rymsłem go, ać dokładniej, zrobił to za mnie ogon. Jednako, że nikt nie zwidział, wszystkim się zdało, że to Toperius wypluł swe ząbki i przez to śmiech wielki po Sali się ozwał.
-Teraz jesteśmy kwita za twe szczere serce, skrzydlaty przyjacielu.- Szepnąłem.
-Kakoje sierce, szto u mnienia niet takowo?- Zaseplenił szczęśliwy Wielkoskrzydły, ale widać po nim było, że ślepiami wpatrywał się już w obraną królową balu. Czyżby miał na myśli kolację?


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Wyświetl posty z ostatnich:   
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum www.poezjaliryczna.fora.pl Strona Główna -> Opowiadania Wszystkie czasy w strefie EET (Europa)
Strona 1 z 1

 
Skocz do:  
Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach

fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB © 2001, 2005 phpBB Group
Regulamin